23-24 października 2008 roku

Jubileusz profesora Stefana Chwina

Dwudniowe obchody jubileuszu 33-lecia debiutu (wieku chrystusowego twórczości oraz 60-lecia urodzin) profesora Stefana Chwina odbyły się 23-24 października 2008 roku w Nadbałtyckim Centrum Kultury w Gdańsku. Z tej okazji pisarz został uhonorowany srebrnym medalem Gloria Artis, przyznawanym zasłużonym kulturze. Wręczenia dokonał prezydent Miasta Gdańska, Paweł Adamowicz.
Wokół wolności
Pierwszy dzień poświęcony był dyskusji na temat wolności. Współdyskutantami profesora byli krakowiacy: Katarzyna Janowska i Piotr Mucharski. Dyskusja skupiła się m.in. wokół eseju Stefana Chwina zatytułowanego My, Ablowie, czyści jak łza, opublikowanego w „Gazecie Wyborczej”, a stanowiącego, jak się okazało dnia następnego, fragment Dziennika dla dorosłych. Esej dotyka tematu współodpowiedzialności wszystkich żyjących w systemie totalitarnym i krąży wokół tezy, że „to nie generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny. On tylko puścił w ruch maszynerię” ludzką, bez której żadnego celu by nie osiągnął.
Tego dnia odbyła się także promocja przewodnika Gdańsk według Stefana Chwina przygotowanego przez Krystynę Lars, a wydanego przez Urząd Miasta Gdańska. Z tej serii znamy już Gdańsk zawłaszczony: raz - przez Pawła Huellego, dwa - przez Güntera Grassa (wieść niesie, że następnym tomem serii będzie Gdańsk według Lecha Wałęsy).
Wokół teologii
Następnego dnia twarzą w twarz z pisarzem zasiedli krytycy i literaturoznawcy prof. Jerzy Jarzębski, Andrzej Franaszek („Tygodnik Powszechny”), Dariusz Nowacki („FA-art” i „Opcje”) oraz Jarosław Zalesiński („Dziennik Bałtycki”). Przepytywania krytyków z twórczości Stefana Chwina dokonywał Piotr Millati z Wydziału Filologicznego UG. W toku dyskusji wyodrębniono kilka najważniejszych cech twórczości pisarza, do których należą m.in. sprzeciwianie się łatwemu sądowi, pójście pod prąd, próba wędrówki do krańców ludzkiego poznania oraz kreowanie fascynujących fabuł.
Z czasem jednak dyskusja przybrała aspekt teologiczny:
- Stefan Chwin dąży do naruszenia utrwalonych, wygodnych przekonań, że wszystko ma sens i porządek – mówił Jarosław Zalesiński. – W niektórych jego powieściach np. w Dolinie radości czuć powiew gnostycki.

Przed pułapką analitycznego rozumu dążącego do przekonania, że wszystko może zostać poddane w wątpliwość, przestrzegał pisarza Andrzej Franaszek.

Pisarz obwołując się (z głębokich pokładów swojej duszy) „pisarzem teologicznym” w toku dyskusji przystąpił do kontrataku czyli autointerpretacji:
- Jeśli fundamentem naszej cywilizacji są kamienne tablice, to nie jest to fundament absolutnie pewny – mówił. – Bóg przesyła nam tajemnicze i nieczytelne komunikaty. Wtajemniczenie dziecka (jakim byłem) w katolicyzm jest cenne, ale i niebezpieczne. Skupia duszę i aktywność wokół człowieka przybitego do dwóch desek. W tym kontekście treść mojej duszy odzwierciedla film Mela Gibsona Pasja. Tam, gdzie wyobraźnia wchodzi w teologię zaczyna się, moim zdaniem, niebezpieczeństwo.
W pracowni pisarza
Cześć dyskusyjną zakończyła premiera nowej książki Stefana Chwina Dziennik dla dorosłych. Uroczyście zamknięto również utrzymaną w domowym, rodzinnym klimacie wystawę W pracowni pisarza. Wśród eksponatów rysunków i rękopisów znalazły się m.in. listy od Czesława Miłosza, maszyna do pisania (z czasów, kiedy narzędzie pracy pisarskiej trzeba było pisać podanie do władz), płaszcz Hanemanna z przedstawienia w Teatrze Wybrzeże. Organizatorem jubileuszu był Urząd Miasta Gdańska. Wystawę wspólnie z małżonką pisarza Krystyną Chwin zaaranżowała Barbara Kruszewska.
Relacja: Anna Malcer-Zakrzacka

Rozmowa z profesorem Stefana Chwinem o jubileuszu 33-lecia debiutu i 60-lecia urodzin. Jubilata przepytuje redaktor Tadeusz Skutnik ("Dziennik Bałtycki"). Patrz więcej.

Podwójny jubileusz: 33 na 60

Ze Stefanem Chwinem, jubilatem, rozmawia Tadeusz Skutnik

- Pisarz Stefan Chwin, ale też rysownik, pracownik naukowy, należy do ludzi precyzyjnych, detalistów. Skąd się to u niego bierze?

- Mam to po rodzicach. Bardzo akuratny musiał być mój ojciec, którego zajęciem było rozliczanie floty. Zawód matki – pielęgniarka – też nie tolerował bałaganiarstwa. Zmysł porządkowania wszystkiego najwidoczniej otrzymałem w genach.
- Drugi tom dzienników, zatytułowany „Dziennik dla dorosłych”, rozpoczyna pan tymczasem niezbyt przychylnym portretem ojca, człowieka bojaźliwego.
- Protestuję, był człowiekiem preferującym „życie w ukryciu”, człowiekiem absolutnie zdruzgotanym przez Rosję. Był to dla mnie widok bardzo przygnębiający. Nie ufał niczemu, żadnym deklaracjom ani umowom, bo w Wilnie przeszedł zmieniające się okupacje: litewską, niemiecką, podwójną sowiecką, był świadkiem „wyparowywania” w nocy całych ulic, a nawet kwartałów miasta. Stosował też różne mimikry, żeby nie wyparować gdzieś na wschód albo nie dać się wcielić do sowieckiej armii. Nie był Katonem. Nie miał złudzeń co do Rosji. I to wszystko nie wprost, ale odłamkowo, zaszczepiał również mnie.
- A matka?
- Matka warszawianka, natura wprost przeciwna, wylewna, otwarta. Nie miała np. ani chwili wahania, ani cienia krytycyzmu wobec Powstania Warszawskiego. Ojciec – tak, miał wątpliwości, ja za nim też. Ci warszawiacy mieli jakby mocniejsze ego. Ja to później określałem jako „fumy warszawskie”.
- A jednak, choć ojciec trenował pana w sceptycyzmie, decydując się na pisanie – sprzeniewierzał się pan jego woli, pisanie bowiem – czy się chce czy nie – obnaża piszącego. Przeprasza go pan za to w najnowszym tomie dzienników.
- Zajmowanie się literaturą jest ryzykownym zajęciem. Tu się niczego nie da ukryć. Jak tylko sięgniesz po pióro, ono cię zdradzi, pokaże wszystko. O tym między innymi mówi „Złoty pelikan”. Wystarczy dobre oko analityka, a nawet bystrzejszego czytelnika, żeby dowiedział się o tobie wszystkiego. Nawet najbardziej wstydliwych rzeczy. W składni, stylu, metaforach, w rodzaju wrażliwości.
- Ale powieści, fabuły zmyślone, też obnażają pisarza?
- Też. Siedzi tam sporo różnych rzeczy, których na przykład się boimy.
- W „Hanemannie” też?
- Owszem, choć lektura tej książki była spolityzowana; jakieś pojednania polsko-niemieckie itd. Natomiast najciemniejsza sprawa: krążenie wokół psychicznych i duchowych niebezpieczeństw grożących życiu, gdy człowiek traci grunt pod nogami – przeszła jakby niezauważona. Jak człowiek usiłuje wyjść z jakichś dołów, w których ja się też czasami znajduję – o tym też jest ta powieść. Gdy patrzę na swoje życie, nie widzę go w zupełnie jasnych barwach.
- A kto widzi? Chyba kompletny idiota. Zmieńmy temat, bo brniemy w czarne dziury. Jak to jest być jubilatem?
- Przyjmuję ten stan z dość mieszanymi uczuciami. Jestem wewnętrznie podzielony. Z jednej strony mam skłonność do życia, którego uczył mnie ojciec, tzn. do życia w ukryciu. A co jakiś czas mam w sobie odruch mojej matki, która była i jest bardzo ekspresyjną osobą. Która uważa, że żyje się poprzez ujawnianie życia. Zupełnie niepodobna do ojca. Ogień i woda. Można się było nabawić w dzieciństwie rozdwojenia jaźni. (śmiech)
- Wobec tego jubileusz też jest „od strony matki”, bo równie jak pisanie, a może bardziej, ujawnia. Jubileusz podwójny: z jednej strony 33 lata od debiutu, a z drugiej zbliża się okrągła data urodzin. Dwa w jednym.
- Tak się składa. Za swój debiut literacki uznaję artykuł o Gombrowiczu – sarmacie kontestującym romantyków w „Ruchu Literackim” 1975. Pisałem oczywiście wcześniej.
- Rysowałem jeszcze wcześniej…
- A tak, od dziecka, potem w orłowskiej szkole plastycznej, której jestem absolwentem. Kiedyś nawet, za rysunek pałacu, w stylu warszawskiego PKiN-u, który planowany był w Gdańsku na Biskupiej Górce, otrzymałem z „Przyjaciółki” nagrodę: trzy wagoniki kolejki.
- Matko święta, pan też maczał palce w tym ohydnym projekcie, który na szczęście udało się unicestwić?
- Niestety.
- Usprawiedliwia pana wiek dziecięcy. Pierwsza książka to wspólna ze Stanisławem Rośkiem „Bez autorytetu”.
- Rok 1981. Uhonorowana Nagrodą Kościelskich, której nijak nie udawało się nam odebrać. W końcu jednak pojechaliśmy z Krystyną (żoną) do Genewy po dwóch latach starań o paszport, w 1984 roku.
- To wtedy pańska matka musiała podpisać swoisty cyrograf?
- Tak, podpisała notarialne zobowiązanie, opatrzone pieczęciami i znakami skarbowymi, że ona, Aleksandra Chwin, zobowiązuje się zająć naszymi synami gdybyśmy uciekli na zachód.
- Pytam o to, bowiem w Nadbałtyckim Centrum Kultury, na wystawie wprowadzającej do pańskiego życia i twórczości: „W pracowni pisarza. 33 lata ze Stefanem Chwinem” zobaczyłem reprodukcję owego „cyrografu”.
- Jest tam więcej świadectw „z epoki”, której dzisiejsza młodzież na szczęście nie zna. Na przykład epopeja naszych starań o maszyny do pisania poza kolejnością (dwie, bo z żoną), zakończone fiaskiem, czy z kolei powodzeniem – starania o jedną pralkę.
- Wydaje mi się, że ta wystawa też wiele ujawnia z tego, co może chciałby pan ukryć; może nawet – obnaża.
- Ejże! Odkryłem już prawie wszystko swoim pisarstwem, co więcej taka wystawa mogłaby ujawnić? Proszę zwrócić uwagę, że jest ona zrobiona z humorem, z dystansem wobec mnie i mojego pisanio-rysowania. Niech to będzie dopowiedź na pytanie jak to jest być jubilatem. Przyjemnie, jednak bez zachwytu. Nad sobą zwłaszcza.

Rozmawiał: Tadeusz Skutnik

Pokaż rejestr zmian

Data publikacji: poniedziałek, 20. Październik 2008 - 00:00; osoba wprowadzająca: Importer Automatyczny Ostatnia zmiana: środa, 26. luty 2014 - 15:07; osoba wprowadzająca: Importer Automatyczny